Dwa Poranki

Dziś będzie trik, nie tylko polecanka. Choć przykład jest bardzo konkretny, to pamiętajmy, że wiele soundtracków serwuje nam ten sam temat na kilka różnych sposobów.

Joe Hisaishi – The Legend Of Ashitaka

Z początku ciemność jest zupełnie nieprzenikniona, gęsta jak atrament. Ale z minuty na minutę zaczyna wyłaniać się czarny kształt na ciemnogranatowym tle. Krawędź dachu, gdzieś w dalszym tle korony drzew. Wszystko nabiera dokładniejszych kształtów, gdy pojawiają się błękity, czerwień i fiolet. Las, dom, uliczka, aż wyłania się słońce (1:08) i zalewa wszystko złotem, czerwony dach zdaje się niemal płonąć, ciepłe promienie prześwitują przez cienki papier shoji. Wraz z świtem, do życia budzi się miasteczko…

Tak zaczyna się sesja. Sielankowy poranek, chłopi ruszają do swoich chłopskich zajęć, samuraje do swoich samurajskich… wiadomo. Ale jakiś czas później następuje kolejna noc. A my zrobimy wrażenie, że w ramach jednej sesji mamy powtórzyć ten sam opis…

Joe Hisaishi – The World Of The Dead II

Raz jeszcze nieprzenikniony mrok nocy zaczyna się rozjaśniać. Ciemnoniebieskie niebo znowu wyłania kształty zabudowań. Powoli robi się coraz jaśniej, widać czerwony dach, wstaje kolejny dzień. (0:30) Widać poszarpane shoji, w części zdemolowane, reszta jest zbrukana krwią. Filar na którym utrzymuje się ta część domu nosi ślady potężnych pazurów. Na podłodze można dostrzec czyjeś szczątki z sztywną dłonią wyciągniętą ku górze, z agonalnie powykręcanymi palcami. Rozlega się makabryczny krzyk chłopskiej dziewczyny, która jako pierwsza odnajduje zwłoki.

Tadam! Koniec sielankowych poranków. Proste i daje okazję by na Graj Muzyką zachęcić do soundtracka z Księżniczki Mononoke.

2TM2,3 – wpis świąteczny

Wypadałoby tematyką wpisu nawiązać do otaczającego nas kulturowego kontekstu. Nie lubię muzyki określanej „chrześcijańską”. O tym określeniu decydują teksty utworów, które często są infantylne, nieciekawe, sztampowe. Omawiany dzisiaj zespół jest wyjątkiem – jedyną kapelą, która tworzy „muzykę chrześcijańską” i której kawałków dzierżę więcej, niż k3. Powiem więcej – to jeden z zespołów, na których się wychowywałem.

Jak tu bowiem nie kochać grupy, która w nazwie ma werset biblijny, śpiewa o Chrystusie i zaczyna pierwszy album takim to kawałkiem:

I wpatruje się dziecko w tekst z Księgi Izajasza (nie to, żeby je rozumiało) i słucha tej muzyki, którą zawsze kojarzyła z „szatańskim grołlem” i uwierzyć nie może. A buła się cieszy.

Na moich sesjach rzadko grywamy w świecie historycznym lub współczesnym, a jak już, to zazwyczaj wiara ma tam znaczenie marginalne. A jednak, gdyby grać w takie Armie Apokalipsy (które, jak rozumiem, z Biblią nie mają nic wspólnego), to Marana tha zasługuje na miano battle theme'a.

Prawie wszystkie kawałki 2TM2,3 posiadają tekst zaczerpnięty z Pism. Niektóre są zaskakujące. Inne piękne. Część do mnie wcale nie przemawia. Widzę jednak ogromny potencjał w utworze rozpoczynającym się spokojnie i pokornie, a wreszcie wchodzącym na estetykę wzniosłości, przytłoczenia.

Czyż nie dałoby się tego wykorzystać jako tło do opisu epickiej bitwy – tak między aniołami, jak i krzyżowcami? W Audacity wywalić da się nazbyt „spokojne” refreny i jedynie przedstawić zgiełk, chaos i okrucieństwo osób znających potrzebę wiary, ale nie Boga. Poczynający się od 3:58 wyrazisty rytm to czas przygotowujący w sam raz na zarysowanie kształtu w obłoku dymu, postaci zsuwającej się z niebios, której niszczycielskie działanie z pasją opisujemy od 4:18.

Tego typu utworów znajdziemy więcej. Dość wymienić

czy wreszcie

Jednak zrozumiałe jest, że nie każdy chciałby ująć kwestie wiary tylko w pełnych patosu i wzniosłości ujęciach, przemocy i potędze. 2TM2,3 zapewnia też sporą kolekcję utworów subtelniejszych i spokojniejszych. Męskie wokale częściej zastąpione są przez niewieście (choć chórów nie ma ni w części czadowej, ni akustycznej), gitary elektryczne, basówki i perkusja schodzą na drugi plan, zastąpione trąbami, cymbałami, tradycyjnymi bębnami.

Mistrzowsko wykonany Psalm 23 – obdarzony i tą łaskawością, że tekst polski zastąpiono oryginałem, przez co natchniona kapłanka z perspektywy graczy nie wybije się na tle śpiewających glosolaliami szaleńców – jest tego najlepszym przykładem:

Słynny jest Psalm 130, znany zresztą w różnych wykonaniach (gdyż, co warto wiedzieć, wykonania koncertowe wychodzą tej kapeli czasem skrajnie odmienne względem pierwowzoru), łączący oba ze wspomnianych stylów:

Jak jednak wiedzą stali czytelnicy tego bloga, nie jestem zwolennikiem muzyki sesyjnej, w której tekst wybija się na przód. Stąd cenię zwłaszcza kawałki, które da się wcisnąć na albumy odpowiedzialne za tło i sceny:

Jakby jednak nie spojrzeć, muzyka o wymiarze religijnym ma to do siebie, że nawet stworzona została po to, by przemawiać do słuchacza. Stąd stosuję ją bardzo rzadko – zresztą zdecydowana większość mych współgraczy to osoby niewierzące lub wręcz wrogo do wiary nastawione – i głównie jako muzykę chwili. A przecież o ile gramy z osobami, które potrafią się nieco zdystansować, możemy wykorzystać choćby motyw z filmu Conan, w którym to drużyna włamuje się do świątyni i słyszy odległe śpiewy wiernych:

Gaeta’s Lament

Notka z jajem była 1 kwietnia, więc dziś coś na serio. W BSG są całe tony doskonałej muzyki i pewnie nie raz będę jej poświęcał notki, stąd nowy tag.

Bear McCreary – Gaeta's Lament

Ta balladka z czwartego sezonu może się świetnie przydać w każdym systemie.. Trik koncentruje się na bardzo powolnym przejściu. Zaczyna się bardzo estetycznie, by powolutku, powolutku przejść w bardzo złowieszcze brzmienia.

Początkowo myślałem, że to idealny kawałek do jakiegoś fantasy. Drużynka siedzi sobie wieczorem, bard śpiewa na swojej warcie a jakieś podłe ludzie się skradają z najczarniejszymi intencjami w dłoniach… A potem wymierzyłem sobie siarczystą lepę.

Po pierwsze, kto gra bardem? Po drugie, nuda. Gracze mają słuchać jak MG opisuje jak ktoś ich nachodzi z nienacka? Durnota. Po trzecie, jednym z moich celów na tym blogu jest pokazywanie, że muzyka służy nie tylko MG ale i graczom. Dlatego zapomnijcie (częściowo) o powyższym. Albo chociaż odwróćcie role. Kiedy w fantasy to wasi gracze gdzieś się chcą zakraść i coś może pójść nie tak, lub wręcz na bank pójdzie nie tak, to w czasie ich działań puśćcie ten kawałek (jest stosunkowo długi). Jakiś bard piętro niżej lub w karczmie na przeciwko byłby fajnym, dodatkowym spleceniem opisu z muzyką.
Oczywiście Battlestar Galactica to najlepszy przykład na to, że ten kawałek może znaleźć się w analogicznej sytuacji w SF czy jakimkolwiek systemie. W końcu wokal nie musi być traktowany tak dosłownie. Clou dla mnie w tym wypadku jest po prostu wstępna estetyka, piękno, które później ustępuje rosnącemu napięciu i zagrożeniu. Może to być wstęp do walki lub do głośnego “uff”. Może tez być świetnym cliffhangerem, momentem przerwania sesji w iście serialowym stylu.

Na koniec link do bloga samego Beara, który świetnie pisze o tym jak powstawała muzyka do serialu. W tym oczywiście jedną notkę poświęcił tej balladzie.

Wiedźmin (film) – soundtrack

Po przeczytaniu opowiadań + k3 tomów słynnej Sagi i po przesłuchaniu oszałamiającego soundtracku do filmu Wiedźmin nie mogłem uwierzyć, że jest to tak niemiłosierna kupa. Zresztą nie wyróżniam się z tłumu – film zyskał na Filmwebie średnią z ponad dziesięciu tysięcy głosów 3,8. Jeżeli to nie wystarczy, by uwierzyć, że jest to produkcja stworzona z najczystszej esencji publicznego szaletu, to ja nie wiem, co.

Zła opinia krążąca wokół filmu sprawiła, że jego soundtrack odszedł w niepamięć. Niezła gra komputerowa The Witcher została obdarzona muzyką dość przeciętną, a jednak da się na nią trafić niemal wszędzie.

Wierzcie lub nie, ale wpis ten umiejscowiony jest w cyklu, który osobiście nazywam „Top X albumów z fantastyki”. Gdybym miał zrobić listę dwudziestu albumów, które poleciłbym każdemu chcącemu pograć w konwencji fantasy, ten OST pojawiłby się tam bez wątpienia.

Vade mecum.

—-

Łał. Czego tu nie ma. Niezwykle wyraźny rytm prawdziwych bębnów, klawisze, na czele kobiecy wokal, chóry w tle, trąby, elektronika, talerze, uf. Aż trudno się połapać. Zmiany w obrębie tych pięciu minut są przytłaczające: to instrument dochodzi, to zmienia się melodia, przejście, wokal w tę, tamtą – czyste szaleństwo. Nie mam pojęcia, w jakim kontekście pojawia się ten kawałek w filmie, jednak jeżeli chciałbym wydobyć utwór mający rozpoczynać każdą sesję heroicznej kampanii stylizowanego na średniowiecze fantasy – to jest mój typ. W sam raz na sesje opierające się o patos i / lub wzniosłość.

To jest w gruncie rzeczy niezwykłe – jednocześnie Ciechowski stworzył utwory, w których dzieje się niezmiernie dużo, a przy tym można je ze spokojem wykorzystywać jako muzykę tła czy sceny, nie tracąc przy tym na wartości jako muzyka chwili. Trzymający w napięciu, świetny do scen walki Zew wilka

czy niemalże żywcem wyrwana z katedry Oniria

stanowią jednocześnie kopniak dla wyobraźni i materiał na składanki pokroju „walka” czy „sacrum średniowieczne”.

To zdecydowanie wzniosłe i patetyczne kawałki są największą zaletą albumu. Da się jednak znaleźć nieco sielanki, jak wymownie zatytułowane Leczenie ran

i jedyny ciekawy utwór z tekstem, jakim jest niezapomniane Zapachniało jesienią.

[b]Najsłabszym[/b] aspektem jest zbiór Rad Jaskra, brzmiących jak wata cukrowa maczana w kompocie truskawkowym („miłości nie uciekniesz więc poddaj się jej”)

Do słabych kawałków należy też Uciekajcie (zmodyfikowana wersja samego początku Zewu wilka), nudna Ballada dla Yen i bazujący na tej samej melodii Jak gwiazdy nad traktem przypominający Baśka miała fajny biust. Tyle o syfie.

O ile dobrze rozumiem, album ten jest ostatnim ukończonym projektem Ciechowskiego, który udało mu się zamknąć przed niespodziewanym zgonem. Patrząc nań powiem szczerze – choć nie jestem fanem twórczości tego muzyka, to myśląc, że mogło powstać więcej równie genialnych albumów, niewielu twórców tak bardzo mi brakuje na polskiej scenie muzycznej. Cytuję jego wypowiedź ze strony internetowej:

„Długo zastanawiałem się razem ze scenarzystą, jaka to ma być muzyka, i w jakim stylu. W końcu doszliśmy do wniosku, że musi być poza wszelkim stylem. Powinna być na tyle dystynktywna i rozpoznawalna, aby określała tamtą rzeczywistość i jednoznacznie kojarzyła się z “Wiedźminem”.”

Doskonała decyzja. Jej efekt: jeden z najlepszych soundtracków, jakie znam. Zdecydowanie wart zakupu

Muzyka tła: 2/5 – po wywaleniu słabizny można puszczać przy sesjach fantasy, w czasach gimnazjum robiliśmy to cały czas;
Muzyka sceny: 3,5/5 – składanki tyczące się walki, patosu, kobiecego śpiewu, karczm, melancholii naprawdę można wzbogacić;
Muzyka chwili: 5/5 – trochę naciągam. Koło ośmiu utworów jest wartych śmietnika. Za to reszta – mistrzostwo;
Muzyka drużyny: Tak.

Arcanum

Uwaga! Album udostępniony za darmo!

Jeszcze przed założeniem bloga Graj Muzyką miałem w głowie kilka soundtracków, które chciałem omówić. Jednym z nich był album Black Moon Chronicles. Kolejnym, nieostatnim, był Arcanum. Długo jednak wahałem się, czy warto nań tracić aktualkę, gdyż jest naprawdę dobrze znany. Zwłaszcza w Polsce, gdzie gra komputerowa Arcanum od dawna jest przytaczany jako jedna z najsilniej oddziałujących na wyobraźnię inspiracji do Wolsunga, zaś na świecie był bodajże pierwszą tak dopracowaną (co nie znaczy: dobrą) grą zakorzenioną w nurcie steampunk.

Ten OST jest wszędzie. Serio. Da się go ukraść z wielu miejsc w sieci, a zdarza się, że na przykład mój prowadzący od Wolsunga powie, że by „wejść w klimat” słuchał go cały dzień i już ma go dosyć. Stąd chcę dorzucić swoją opinię – nieco zdystansowaną i nie tak entuzjastyczną, jak często spotykam w sieci.

O ile płyta ma kilka naprawdę dobrych utworów, potrafi się przejeść bardzo szybko. Tak bardzo, że znam osoby, które wyłączały muzykę w trakcie gry i puszczały cokolwiek innego z Winampa.

Ben Houge postawił na oryginalność i osiągnął sukces. Każdy, kto grał w Arcanum, nie pomyli tych utworów z niczym innym. Ich podstawą jest kwartet smyczkowy (w swym najbardziej standardowym składzie – dwie pary skrzypiec, altówka i wiolonczela). Utwór Quintara posiada dodatkowo djembe (w ilościach śladowych) i rainstick („kij deszczowy”, instrument bez polskiej nazwy, wydaje dźwięk podobny do deszczu). Trzy ostatnie utwory z listy zostały doprawione syntezatorem.

Dostrzegacie już problem? Tak, mamy wpierw ponad czterdzieści minut muzyki smyczkowej, później nieznaczne urozmaicenie, które w dwóch ostatnich kawałkach przechodzi w zwyczajny, nieciekawy szum (rekwizyt do lochów).

Drugi problem to fakt, że za każdym razem, gdy puścimy te utwory przy osobach, które zetknęły się z Arcanum, na dziewięćdziesiąt procent wytworzymy w nich skojarzenia z przypowieścią o maszynach i magyi. To mocno zawęża potencjalne wykorzystanie.

Są utwory mniej lub bardziej dynamiczne, mniej lub bardziej udane. Część utworów różni się znacznie, co nie dziwi, skoro część z nich miała przyozdabiać spacer po wsi, kiedy inne obrazowały walki w podziemiach. W gruncie rzeczy sam sięgnąłem po grę komputerową tylko dlatego, że usłyszałem mój ulubiony kawałek, Villages:

Choć nie przebijam swym oddaniem osób, które wykonują covery całego albumu:

Co i tak nie pobija mego znajomego, potrafiącego włączać grę tylko po to, by posłuchać „main theme'u”:

Soundtrack ma fanów, ma też licznych wrogów. Osobiście widzę jedno rozwiązanie – puścić drużynie jeden utwór i spytać, czy się podoba. Dopiero, jeżeli otrzyma się potwierdzenie, warto się albumem pobawić. A, niestety, wymaga wcześniejszego zapoznania. Po wywaleniu słabych utworów i wspomnianych już szumów, pozostaje z pół godziny muzyki o tak różnej dynamice, że dodatkowo warto oddzielić utwory spokojne od, heh, „utworów akcji” (które w innych grach na pewno by tego miana nie zdobyły). Poza tym, taki Dungeons podchodzi pod grozę.

Jeżeli puścimy album jako tło, połowa graczy uśnie, połowa będzie myślała o wojownikach w pancerzach płytowych i z rewolwerami. Wymaga on przemyślenia i sam fakt, że „kojarzy się steampunkowo” (bodajże samo Arcanum utworzyło stereotyp, który wzorcowo wypełnia) nie wystarczy, by puścić go na dowolnej sesji Wolsunga.

Jest to muzyka, którą należy się bawić w przemyślany sposób. I tylko w wąskiej konwencji. I nawet, jeżeli można ją wpisać do nurtu wysoko-artystycznego i stoi na wysokim poziomie, IMO nie warto nieustannie podkreślać jej zajebistości.

Muzyka tła: 1/5 – słucham tej muzyki z godzinę i co chwilę ziewam;
Muzyka sceny: 3/5 – do sesji steampunkowych znajdziemy sporo pożywki, jednak koniecznie trzeba ją przeplatać innymi wykonawcami, by zwalczać monotonię. Najlepiej oddzielić od siebie kawałki skrajnie odmienne i dorzucić je do istniejących składanek;
Muzyka chwili: 4,5/5 – otrzymujemy tu masę fajnych rekwizytów, które w przemyślany sposób mogą zachęcić nas do konkretnych motywów, będąc dobrą pożywką dla wyobraźni;
Muzyka drużyny: Tak.

Ciekawostka: Istnieje utwór, które nie wchodzi w skład oficjalnego soundtracku. Numer 22 (dobry!) do znalezienia tutaj: http://sierrahelp.com/Assets/Music/Arcanum/

Epicki Alfabet B

Sponsorem dzisiejszego odcinka jest literka B, oraz Front Przeciwników Lania Wody.

Bishop's Countdown – James Horner

Jeśli poprzednio brakowało wykopu, to ten utwór może nim obdzielić co najmniej dwie sąsiadujące literki. Ale czego innego można się spodziewać po kompozycji do jednego z najlepszych filmów SF ever? Bishop's Countdown spodobał się Cameronowi tak bardzo, że wykorzystał go w Obcym dwukrotnie. Prowadząc RPGi użyłem go dopiero raz, wciąż czekam na kolejną godną scenę.

Beast II – Shiro Sagisu

Tak się alfabetycznie złożyło, że dwa razy z rzędu wskakuje Shiro Sagisu. Kultowe anime i jedna z jego najlepszych scen, kiedy Jednostka 01 niszczy swoje ograniczniki i pożera Anioła. Z pewnością to wspomnienie ma znaczenie, jednak sądzę, że utwór obroni się sam. Co ciekawe przypadkiem wpadłem na świetny metalowy cover.

Battery – Metallica

Uwielbiam Battery w całości, ale znajduje się tutaj z powodu absolutnie genialnego intro. Pierwsze 66 sekund to epicki metalowy cukierek. Bez dwóch zdań. Chciałbym go kiedyś zamieścić w prologu do sceny bitewnej. Niestety po intro będzie to trzeba z czymś zmiksować. Ciekawostka – Battery powstało w 1986 roku, czyli wtedy co Aliens.

The Bridge Of Khazad Dum – Howard Shore

Zgadnijcie, który utwór w 2002 przekonał większość członków Akademii, żeby statuetka poszła w spocone łapki Howarda Shore? Miejsce tego utworu w tym spisie jest tak oczywiste, że nie ma co pisać.

Samuel Barber – Adagio For Strings (chór)

Kompozycja Barbera niejednokrotnie nazywana jest najsmutniejszą muzyką jaką kiedykolwiek skomponowano. Sam Barber ponoć zaczął od wizji strumienia z którego wyrasta rzeka. Nie mogłem się zdecydować na jeden wariant, dlatego zamieszczam dwa – z Homeworlda z dominującym chórem, oraz orkiestralny z perfekcyjnymi smyczkami.

Battlestar Galactica – Prelude To War – Bear McCreary

Niesamowity serial, masa klimatycznej muzyki. Jednak do zaledwie kilku pasuje do kryterium “epickie”. Jednym z nich jest Prelude To War, który uświetnia genialny, podwójny odcinek Pegasusowy. Konkretnie – scenę, kiedy Adama dowiaduje się, że jego sąd polowy skazał jego ludzi i postanawia ich odzyskać…

Brood War Intro – Jason Hayes & Glenn Stafford

Pewnie nie jestem jedynym, który po obejrzeniu intra Brood Wara był przekonany, że użyto w nim jakiejś klasyki z przed stu lat. A tu niespodzianka, geniusze z Blizzarda mają szersze talenta niż można by się spodziewać.

Kroniki Czarnego Księżyca

Ciekaw jestem, jak Pierre Esteve ocenia swój album wydany dekadę temu. W sieci da się znaleźć wypowiedzi, jakoby był to jeden z najlepszych soundtracków wydanych kiedykolwiek. Mniej więcej od dziewięciu lat słucham go przynajmniej raz na kwartał godzinami. Ma w sobie wielką moc.

Co dziwne, trudno go kupić. Co jeszcze dziwniejsze, występuje w dwóch kopiach – jedna ma utworów 12 (faktyczny OST), druga – 14 (a może nawet 15), jest prawdopodobnie efektem zabawy z plikami do gry znudzonego cwaniaka i można ją co najwyżej ściągnąć z sieci. Obie wersje się uzupełniają i chociaż nie wszystkie utwory są genialne, po wyodrębnieniu najnudniejszych pozostają prawie trzy kwadranse (!) muzyki jednocześnie dynamicznej i statecznej, groźnej i podniosłej, triumfalnej i zostawiającej krwawy posmak.

Esteve podjął krok, który zapewne był bardzo kosztowny – miast ograniczać się do zwykłych syntezatorów i klawiszy, zainwestował w liczne instrumenty perkusyjne, łacińskie teksty, niepozostawiające w niedosycie chóry (głównie męskie, choć nie tylko). Sama gra komputerowa przedstawiała historię typowego świata fantasy, w którym ścierały się ze sobą cztery potęgi: dotychczasowy, niepodzielny władca, Imperator, na czele niezliczonych legionów; oddziały Światła, armii zakonnej, która zaprzedała ideały przed pokusą władzy; Sprawiedliwość, ostatni obrońcy cnót, paladyni na usługach Boga; wreszcie Czarny Księżyc, wcielenie piekieł, skute nietrwałymi łańcuchami, zniewolone orki, trolle i nieumarli pod władaniem zaprzedanych demonom czarnoksiężników. Gdzieś z boku błąkają się jeszcze smoki, elfy, krasnale, poruszone żywioły i tak dalej. Krótko mówiąc: same głupoty.

Co ważne, gra obraca się mocno wokół wątków religijnych, bohaterstwa, grozy i wielkich bitew. Używałem tej muzyki regularnie podczas rozgrywek w bitewaniaki, sprawdzała się wyśmienicie – zarówno w systemach fantasy, jak i przy Warhammerze 40 000. Patetyczna i rytmiczna, w dużej mierze dostosowana do marszu. Bardzo wyraźnie zarysowana i utrzymywana konwencja. Długość utworów zazwyczaj obraca się wokół pięciu minut, zaś zdecydowana większość z nich zmienia się we własnym obrębie – twórca robił chyba wszystko, co mógł, by utwór pozostawał spójny, ale też nie zanudzał. Da się przez to znaleźć na przykład znany kawałek Wismerhill, gdzie bez ostrzeżenia pojawia się wykrzykujący, niczym komendy na polu bitwy, mężczyzna, zaś utwór od tej pory zdaje się właściwie od początku tylko na te krzyki oczekiwać. Czasem jednak przemiany zdają się zachodzić jedynie w trzecim, czwartym tle, za pierwszym odsłuchaniem całkiem nie do wyłapania, a jednak dające niebywałe efekty.

Tak, piszę nie unikając entuzjazmu, bez zjadliwości, bez dystansu. W wersji „rozszerzonej” trzy ostatnie utwory to szumy, doskonałe rekwizyty na sesje z akcją w okolicach cmentarza lub zamglonych wrzosowiskach. Wersja „standardowa” posiada utwór Justice, również rekwizyt, za to brakuje mu wybitnego utworu z wersji „rozszerzonej”, który sam nazywam „hymnem Sprawiedliwości”, choć jego tytułu prawdziwego nie znam.

Mógłbym dodać, że utwór Land od Witches mi się nie podoba.

Ale by wymieniać wady? O nie. Nie sądzę.

Muzyka tła: 3/5 – nazbyt podrywa do walki, ale jeżeli gramy w świecie fantasy i wiemy, że sesja będzie mocno nastawiona na konflikty, można ze spokojem wrzucić;
Muzyka sceny: 5/5 – mniej do potyczek i walki, bardziej do epickich bitew. Pierwsza liga, nie tylko do fantasy;
Muzyka chwili: 4/5 – niektóre kawałki da się wykorzystać jako samodzielne rekwizyty, wszystkie zaś niemal umożliwiaj zabawę narracją;
Muzyka drużyny: nie.




Polecanki na serio – reszta to żart

Nie, żebym z reguły był super poważny, ale data zobowiązuje, żeby dziś być jak najmniej poważnym. Dlatego serwuję dziś trzy polecajki, a Wam zostawię decyzję czy potraktujecie je na serio, czy nie.

King Joe – Kung Fu

Cyberpunkowa przygoda miejska. Gracze uganiają się z świadkiem koronnym za którym Yakuza i gang czarnoskórych wysłali hordy swoich cyngli. Na pewnym etapie przygody trzeba się przyczaić przed kolejnym ruchem, bo policja musi namierzyć kreta, który zdradza położenie nieszczęsnego księgowego (w rzeczywistości to jednej postaci ktoś podrzucił pluskwę). Po chwili pełnej napięcia ciszy postać na czatach (a później i reszta) zostają zaatakowani przez drobnych ubranych na czarno azjatów z noktowizorkami na oczach. Sesja w lekkim klimacie jeżdżenia po rasistowskich stereotypach, więc i muzyką można się pobawić.

John Carpenter – Everyone's Coming to New York

Będę szczery – nie użyłem jeszcze, ale jak tylko będę planował sesję postapo (choć i to nie konieczne) w oparach absurdu, to wydaje się kuszącym podkładem w prologu.

Yoshida Brothers – Rising

Przygoda akcji w L5K, miało być filmowo na całego, więc poszedłem na całego. Muzyka towarzyszyła opisom kolejnych postaci graczy – pionowo obok nich pojawiało się Kanji z imieniem postaci a pod nimi poziomo nazwisko gracza. A po tym powiedziałem:

Jak za cięciem katany obraz rozpada się na dwoje by ukazać planszę tytułową – “The Black Daisho”.
…Następnie słyszymy głos Tomasza Knapika mówiący “Stracony honor”

Było przezabawnie.

Wykopaliska: GP 38 i k6 02

W najnowszym Gwiezdnym Piracie pojawiły się dwie, ciekawe wskazówki odnoszące się do muzyki. Pierwsza z nich reklamuje blog Solcysa, który również od paru miesięcy jest wśród naszych polecanych linków. W imieniu mniejszości społecznej, jaką są osoby lubiące przemyślaną muzykę na sesjach, dziękuję. : )

————

Na stronie jedenastej tego samego numeru pojawił się artykuł Karola Dobrowolskiego “Twoja własna szafa grająca”. Karol w prezencie wrzucił też do sieci paczkę przygotowanych przez niego ścieżek dźwiękowych do Neuroshimy. Dzięki, Dobro!

————

Tu przychodzi mi na myśl jedna ciekawostka. Na Pyrkonie załapałem się na dziesięć minut jakiejś prelki o muzyce sesyjnej. I ni stąd, ni zowąd wszędzie natykam się na polecanki programu Audacity. Oczywiście zdarzają się błędy (Dobro na przykład nazywa go Audiacity), ale: jest w GP 38, był w oryginalnym tekście Cravena do Graj Trikiem (czy się dostał? nie wiem), był w ustach Prelegentów na Pyrkonie. W ogóle coraz więcej się o nim mówi. Ciekawe, czy którekolwiek z tych wspomnień jest moją “zasługą” – pierwszy raz o nim wspomniałem w sierpniu, a od tego czasu myślę, że robiłem to z kilkanaście razy w różnych kontekstach.

————

Dla mnie jednak dzisiejszym gwoździem programu jest drugi numer (oznaczony jako numer pierwszy) fanzinu k6, który to wyszedł w roku 1995 a został udostępniony na blogu Neptycznego. Dzięki!

W PDF-ie można znaleźć dwie strony, wyciągnięte niczym z baśni i legend, tyczące się właśnie muzyki w grach fabularnych. Lekturę zacząć warto od strony drugiej, gdzie u dołu stronu znajduje się garść omówień. To niezwykłe uczucie zobaczy, jak z pełną powagą rekomenduje się zespoły, których niemal nikt nie słucha (me ukochane Clannad i Dead Can Dance), informacje o Rozwijającym Się nurcie New Age, kategorie takie jak “mistyczna, tajemnicza, pogańska” – prawdziwa podróż do dawnego świata!

Niebywałe, jak świadomość muzyczna bardzo rozwinęła się od tamtego czasu.

Autorami tekstu są, hehe, Dordże, Drakden i Diablo El Ojo. ; )

Zapraszam do przejrzenia:

Odpowiedzi #3 – Drakus

Od następnego tygodnia wracam do recenzji. Przesyłajcie dalej swoje pytania.

Miasto Tiamar. Bohaterowie przeszedłszy przez ogromną, obco wyglądającą bramę stają na rozległym tarasie. Przed nimi otwiera się ogromna, prostokątnie wykuta jaskinia, sięgająca kilkanaście metrów w górę. Z tarasu schody prowadzą do rozległego placu z wieloma budynkami i przejściami znikającymi w ścianach jaskini. Całość oświetlona jest niezbyt jasnymi, kolorowymi światłami (…). Na placu panuje gwar. Wszędzie jest pełno istot, z których większość znają tylko z bajek, lub zgoła wcale. Gdzieniegdzie przechadzają się stwory z szczodrymi rogami. Wszyscy jednak zdają się spieszyć Architektura wkoło wydaje się bardzo obca (…).

Opis bardzo trudny, gdyż bardzo szczegółowy. Właściwie podobny wątek poruszył Kaczor. Pytał bowiem o wjazd do tajemniczego miejsca. Mój faworyt:

Jako, że chcesz prowadzić nieco mroczniejszy dungeon, możesz szukać tła w recenzowanym już Assassins Creed, składającym się głównie z szumów. Raczej nie nada się do sztuczek narracyjnych, jednak otrzymasz możliwość zebrania w miarę uniwersalnych szumów.

Jak dla mnie jednak dobrze by było, gdybyś pobawił się tu nieco groteską i kilkoma możliwie charakterystycznymi kawałkami. Obadaj chociażby ten:

Zastanów się, co najlepiej według Ciebie podkreśli „dziwaczność” tego miejsca. Ja bym próbował pójść w wyjątkowość, w skojarzenia wpierw niejednoznaczne, ale umożliwiające stworzenie niepowtarzalnego powiązania. Po inspiracje możesz sięgnąć do naszego tagu „groteska”, zaś przykładem szczególnie reprezentatywnym mógłby być A Quick Fix of Melancholy. Nie znam settingu, w którym się obraca opisana lokacja, ale jeżeli nie boisz się melodii czerpiących z tradycji katolickiej i nie tylko, może znajdziesz jakiś ciekawy utwór w dorobku Roberta Łuczaka.

A teraz coś nowego. Perełka z mojego dysku, właściwie jedyny utwór, który wydaje mi się jednocześnie zawierać garść przygnębienia, ale też tajemniczości niewykluczającej „gwaru” na ulicach. Nie pamiętam, skąd ten kawałek pochodzi – wiem, że istniał kiedyś projekt stworzenia rozbudowanej kampanii do świata Planescape na bazie Neverwinter Nights. Twórcy udostępnili muzykę za darmo, zaś najbardziej do gustu przypadło mi to:

Nie jestem pewien, czy trafiłem. I czy pomogłem. Jeżeli nie – napisz, jaki wątek potrzebujesz, bym rozszerzył.