Wpisy

I want you so bad…


Dziś jeden prosty utworek, ale kiedy wpadłem na jego zastosowanie, sprawił mi wiele frajdy. Wycelowany jest w sesję z zombiakami, ale pod mózgożernych można wstawić jakieś inne powolne i bezmyślnie łażące za graczami stworzenia.
Joe Anderson – I Want You / Clint Mansell – Doom
Mijasz krawędź budynku i wchodzisz do ciasnego zaułka. Jest tu jeden z tych wielkich zbiorników na śmieci, z kanalizacji wydobywa się para. Twoją uwagę zwraca jednak ruch w głębi uliczki (0:13). Szary, gnijący już miejscami człowiek zaczyna powoli człapać w twoim kierunku. Jęczy i wystawia przed siebie ręce. Widzisz krew ściekającą z jego ust. Odruchowo zaczynasz się wycofywać do znanej ci ulicy wpatrzony w ten horror. (0:36) Twoich uszu dobiegają nieludzkie odgłosy z tyłu. Odwracasz się i widzisz, że z drugiego zaułka powoli wyłania się cała masa maszerujących zgniłych trupów. Białe gałki oczne, sino-zielone twarze, gdzieniegdzie wystające kości. Wszyscy poruszają się tym nieubłaganym, potwornie konsekwentnym marszem… (1:06) [Czas na ucieczkę]
“Doom” na końcu, domontowany całkowicie naprędce. Pewnie milion rzeczy pasowałby lepiej, ale you get the idea. To wstęp do walki lub ucieczki, więc trzeba czegoś z wykopem, a zapewniam Was, że dalszy ciąg “I want you” (która to wersja nota bene pochodzi z musicalu Across the Universe – dzięki Tarkis) nijak tu nie pasował. Zanim powiem gdzie możecie pocałować misia, mogę powiedzieć jeszcze, że nie lubię Beatelsów. Elvis FTW!

PS. Obrazek do notki łatwo było znaleźć, trudniej było wybrać…

Kunaicho Gakubu – Japanese Traditional Music: Gagaku


Osobiście nie jestem zainteresowany gagaku, konwencją muzycznej, powiązanej z tradycyjną muzyką Japonii. Jako, że w L5K nie gram, by poznać rzadko kiedy przydatne czy interesujące tajniki historii i kultury Japonii, a osoby mi w grze towarzyszące również nie odczuwają takiej potrzeby, muzykę wrzucam bazując na jej brzmieniu, nie zaś sensowności ulokowania w Rokuganie czy symboliki.

Gagaku to muzyka dziwaczna, zdolna doprowadzić uszy do utraty wosku. Niektóre z instrumentów potrafią wejść na tak wysokie dźwięki, że autentycznie boli mnie od nich głowa. Zresztą, przekonajcie się sami:

Zabrzmiałem trochę zjadliwie, ale bez żartów: wielu ludzi ceni ten nurt, jest powiązany z ceremoniałami religijnymi i przypuszczam, że po zrozumieniu jego założeń mógłbym go docenić.

Album, którego obrazek widzicie u góry notki, wykorzystywałem już nieraz. Dwanaście utworów, składających się na sześćdziesiąt siedem minut muzyki, z której właściwie niczego nie musimy wywalać. Płyta jest tak spójna, że trudno wręcz zauważyć, że co jakiś czas pieśń się zmienia.

Zmiany zresztą są zgoła nieznaczne. Głównymi instrumentami gagaku są flety, których w Europie raczej się nie używa. Mają przenikliwy dźwięk, wysoki i sięgający wręcz szpiku naszego muzykalnego gustu. W różnych utworach inny każdy flet pełni nieco inną rolę. Poza nimi występują właściwie tylko zaznaczone instrumenty perkusyjne, głównie bębny i dzwonki. Cytry: rzadko, ale nie są zabronione. Jedyny utwór z wokalem, konkretnie chórem, to Motomeko No Uta – chyba najciekawszy, właściwie samodzielny rekwizyt.

(Słyszycie mnichów i shugenja kroczących po wnętrzach klasztoru na szczycie góry, oddających się codziennej medytacji, gdy zaraz po świcie między pokojami wznoszą się sylaby idealne, czyste i białe jak najpiękniejsza pustka?)

Ten album jest tłem. Jest nudny i monotonny. Ale na swój sposób straszny. Na swój sposób sięga daleko poza horyzont. Może moja wyobraźnia płata figle, ale nie wyobrażam go sobie pośród lasów, czy przy jeziorku. Bezkresne oceany, miasta-labirynty, pałace położone pośród gór – gagaku z mej perspektywy powinien rozchodzić się wszędzie wokół.

W praktyce używam go przede wszystkim, gdy chcę wprowadzić elementy grozy lub elementy nadnaturalne. Muzyka ta budzi – chociażby we mnie – niepokój, chociaż przyznam, że dla przyjemności nie jestem w stanie jej słuchać. Jeżeli jednak nasi samurajowie wybierają się do miejsca, które od samego początku zakłóca ich ducha – może warto to podkreślić właśnie tym krążkiem?

Muzyka tła: 3/5 – o ile gracze nie zaczną z irytacji gryźć krzeseł, możemy w razie potrzeby wrzucić cały album bez selekcji. Na pół godziny, godzinę powinno starczyć, ale gagaku szybko męczy – niestety, monotonia jest zbyt wielka;
Muzyka obszaru: 3,5/5 – nawiedzone świątynie, oblężone fortece, tajemnica, mgła, groza. Da się pobawić, zwłaszcza, że albumu nie trzeba selekcjonować;
Muzyka przygody: 1,5/5 – album raczej nie generuje pomysłów na fajne przygody ani ich nie podkreśla. Ale połowa punktu należy się za utwór dwunasty;
Muzyka drużyny: Nie.

Bye Bye Pete

Jak wszyscy wiecie zmarł wybitny Pete Postlethwaite. Świetny aktor dalszoplanowy, którego nazwiska większość was nie znała do wtorku, choć rozpoznawaliście go na pierwszy rzut oka. Nie będę się zachwycał jego aktorstwem opowiadał, że jako jedyny na planie Romea i Julii zasuwał pentagramem jamnicznym, możecie o tym poczytać dookoła. Zamiast tego kilka polecanek z „jego” filmów.

Stephen Parsons & Francis Haines – Split Second Theme
Uwielbiam ten ociekający klimatem kawałek. Może to mieć związek z moją wielką miłością dla „W mgnieniu oka”. Świetnie wpasowuje się do opisu przyszłościowej metropolii, przykrytej smogiem, ale rozświetlonej neonami, wysokich wieżowców i helikopterów latających między nimi, rzucających snopy światła na ulice.

Hans Zimmer – Mombasa
Jeszcze nie miałem okazji wykorzystać tego kawałka na sesji, ale jestem przekonany, że spisze się wyśmienicie. Świetnie trzyma tempo, do tego ma te świetnie wpisujące się w klimat Incepcji „przeciągnięcia” („jęknięcia” czy jak to cholerstwo nazwać), pojawiające się m.in po 2:40.

Elliot Goldenthal – Agnus Dei
Pierwotnie miałem napisać całą notkę o muzyce z Aliena 3, ale boję się, że tekst byłby nieprzydatny, bo to OST świetny, ale zwyczajnie trudny w obsłudze. Dlatego podsuwam tylko jeden kawałek. Precyzyjniej – jego wycięty fragment, który w Ultima Thule posłużył mi do opisu bestii, na którą natrafiła wyprawa. W scenie tej grupa naukowców (w tym gracze) biegną do jednego z pomieszczeń, wiedzeni wołaniem o pomoc, pierwsi zatrzymują się w drzwiach, zszokowani widokiem, z tyłu kolejni wpadają na nich, w atmosferze paniki większość widzi jak monstrum kończy pożerać jednego nieszczęśnika i spokojnie, nie zważając na zamarłych w bezruchu ludzi wychodzi przez szerokie wrota po drugiej stronie.

Niedzielna polecanka #19

(Awaria dysku twardego.
Aktualizacja robiona z tego, co akurat znalazłem na zapasowym sprzęcie.)

Dziwaczna nazwa zespołu, trudny do określenia styl. Większość ich twórczości uważam za nużącą i niewartą uwagi, niemniej to, co załączam, stanowi niemal dwadzieścia minut muzyki tła.

Atmosfera melancholijna, minimalizm połączony z grozą. Po jednym przesłuchaniu ma się właściwie cały obraz ich potencjału, toteż bez szczególnego wysiłku wiemy, czy warto to zachować, czy też odrzucić w pieruny.

I na 100% puściłbym te kawałki przy kiczowatej, sztampowej sesji z mhrocznymi wąpierzami.

Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

Mrok i pesymizm


Miał być koncert życzeń (GSy + wikingowie) ale się nie wyrobiłem. Będzie za tydzień, a dziś notka z szuflady:Trzy kawałki, zupełnie różne, ale wszystkie ociekają ciężkim klimatem. Do wyboru do koloru.
Jam & Spoon – Castaneda Future Illuminations
Szczur grasujący na opuszczonym, rozpadającym się blokowisku, zbliżający się do kubłów w których bezdomni palą śmieci. Powolny przelot nad dżunglą w której znajduje się antyczne miasto z zigguratem, w którym ktoś szykuje się do straszliwego rytuału. Flota dziwacznych statków nieznanej cywilizacji, sunących na tle kolorowej mgławicy… Powoli, groźnie i posępnie.

Michael Andrews – Manipulated Living
Opuszczone zasieki, pole minowe, wraki czołgów i transporterów i samochód, który nocą przemierza ten wyludniony krajobraz. Lub coś zupełnie innego, istotne jest, że przy tym kawałku mamy wyraźniejszy rytm, który moim zdaniem narzuca zdecydowanie jakąś dynamikę poza samym opisem. To może być również opis alchemika, czy szaleńca pokroju dr Frankensteina, który wśród kamiennych ścian i pordzewiałej aparatury dokonuje jakiegoś potwornego eksperymentu.

Dead Space – Twinkle, Twinkle
Nie wiem co tu zasugerować. Ten kawałek zamiata tak bardzo, że niemal gwarantuje ciary. Ale poszarpany wrak stacji kosmicznej albo jakiegoś krążownika, milcząco zawieszony w pustce kosmosu powinien nieźle się komponować.

„Tetsuoooooo!!! Kanedaaaaaa!!!”*, czyli wiatr nad Neo-Tokio


Muzyka z Akiry to rzadki klejnot. Może nie jest to najładniejszy soundtrack. Może nie zalicza się do moich ulubionych. Jednak znajduje się w grupce OSTów wyjątkowych, bardzo charakterystycznych i potencjalnie przydatnych na sesji. Mieści się u mnie obok Das Boot i Children of Dune.
Akira to cyberpunkowe anime z 1988 roku. W pewnych kręgach kultowy, ale wielu z pewnością go nie widziało, dzięki czemu nie powinni mieć zakorzenionych skojarzeń – a nawet jeśli, myślę, że nie gryzłyby się z atmosferą większości futurystycznych RPGów. Czynnikiem przemawiającym za tym albumem jest cały szereg długich i jednostajnych utworów, które nie rozbiją nam sceny nagłą zmianą nastroju.
Z drugiej strony, Akira jest tak cholernie wyjątkowym soundtrackiem, że kilka co ciekawszych utworów może być nie lada wyzwaniem dla MG – po prostu nie pasując do wizji, którą chcecie podsunąć graczom. A jednak warto wziąć je pod uwagę. Poniżej prezentuję trzy jasne perełki tego soundtracku.
Yamashiro Shoji – Kaneda
Rozpoczyna się od potężnego uderzenia, potem coś jakby przelatujący helikopter w deszczu. Bardzo sugestywne. Idealnie nadaje się na początek sesji i opis miasta tonącego w deszczu i migoczącego tysiącem neonów, M samochód bohaterów sunący w jego kierunku. Można też użyć „Kanedy” kiedy chcemy silnie zaakcentować przejście do kolejnej sceny lub aktu przygody. Postacie doszły do wniosku, że muszą udać się do więzienia i przesłuchać bandziora? Tym bardziej policyjne helikoptery będą na miejscu.
Yamashiro Shoji – The Battle Against The Clowns (Uwielbiam scenę, w której ten utwór się pojawia – walkę na motocyklach, kolesia walącego w asfalt metalową rurą. – przyp. Aureus)
Niesamowity utwór do sceny walki lub pościgu. Choć odważny MG mógłby się tu porwać również na opis krótkich scen w których odprawiany jest jakiś rytuał lub konstruowana machina (np. na ziemiach klanu Kraba w L5K). To szaleńcza mieszanka wdechów, perkusji i syknięć. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny kawałek z tego albumu.
Yamashiro Shoji – Doll's Polyphony
Mój faworyt, najbardziej magiczna kompozycja Akiry. Jednocześnie mająca największy potencjał sesyjny. Clou tkwi w połowie drugiej minuty utworu. Do dziecięcych głosów dołączają tubalne głębokie głosy mężczyzn. Już pierwsza część jest dość niepokojąca, ma atmosferę niezwykłości. Część druga może nieść zagrożenie, lub coś widowiskowego, w jakiś sposób większego niż dotychczasowy obraz. Możliwych zastosowań jest multum. Po raz pierwszy użyłem tego utworu w psychodelicznej przygodzie, gdzie gracze natrafili na roboty przypominające ciekawskie dzieci. Zdezorientowali nie wiedzieli jak zareagować. W pewnym momencie do pomieszczenia wkroczyły inne maszyny. Potężne, poruszające się na gąsienicach, uzbrojone.
Wyobraźcie sobie dolinę we mgle, gdzie z białego obłoku wyłania się ścieżka ułożona z bram torii** i dopiero w pewnym momencie mgła rzednie na tyle, by można było ujrzeć ogromny budynek świątyni. Albo rytuał magiczny, w którym wpierw kapłan wypowiada magiczne słowa, wlewa wodę do czarek, ale i dopiero kiedy zmienia się muzyka, obserwujemy magię, która zaczyna działać.

A teraz spróbuję się wpisać w cenzurkę Aureusową:
Muzyka tła: 1,5/5 – Da się użyć Akiry jako tła. Ale raczej tylko w bardzo szczególnych przygodach, na granicy psychodeli, orientalnych klimatów i cyberpunka.
Muzyka obszaru: 4/5 – Soundtrack ten serwuje cztery utwory o ponad dziesięciominutowej długości. Wszystkie mają bardzo konkretny klimat i trzymają w miarę równe tempo, przez co są niemal stworzone do tego by w jakiejś długiej scenie puścić któryś i zapętlić, także ilustrując jakieś miejsce. Jest jednak haczyk: sądzę, że niektóre mogą męczyć np. „Illusion” jest idealny do orientalnej świątyni, ale może irytować. „Tetsuo” może wyprowadzić z równowagi chórami.
Muzyka przygody: 5/5 – Ta ocena to tylko kropka nad i dla akapitów powyżej. Z pomocą „Kaneda” i „Battle Against the Clowns” można stworzyć bardzo wyraźne obrazy. „Doll's Polyphony” może wręcz wyczarować kluczową dla przygody scenę.
Muzyka drużyny: Raczej tak.

* – http://www.youtube.com/watch?v=J4COLV6CleU – całkiem zabawne. ** – http://pl.wikipedia.org/wiki/Torii – bo Aure nie wiedział co to :P.

Niedzielna polecanka #15


W międzyczasie udało mi się natrafić na kilka utworów omawianego w minioną środę zespołu Tenhi, których wcześniej nie znałem. Album Kauan został, niestety, w o wiele mniejszym stopniu obdarzony potencjałem RPGowym. Zdecydowanie więcej tu gitar, wyrazistych pianin i wokalu – co prawda całkiem ciekawych od strony technicznej – niż charakterystycznego balansowania na granicy folku.

Polecanką obejmuje dwa całkiem przydatne kawałki.

Utwór tła, emanuje dużą ilością melancholii – a przy tym świetny main theme lub opening do sesji w klimacie gotyckiej historii, romansu. Nietrudno mi wyobrazić sobie go też jako muzykę przygody – chociażby fragment koncertu duchów w starej, opuszczonej katedrze lub wystąpienie wampira, chcącego zrobić wrażenie na łowcach myślących, że udało im się niespodziewanie wkraść do zamku.

Tu natomiast wyraźnie da się wyłapać muzyczny wyraz ulgi, spokoju wieńczącego trudną podróż, męczącą przygodę. Gdybym na jakiejś sesji użył poprzedniego utworu, na pewno nie zrezygnowałbym też z tego (chociażby w ramach metagrowego endingu).

Źródło obrazka

Symetria


Symetria jest filmem o tyle barwnym, że banalny pomysł stoi w nim w sąsiedztwie z bardzo przyjemnymi, ciekawymi wątkami, tragiczna gra aktorska koło świetnej roli Andrzeja Chyry, dłużyzny obok klimatycznych zabaw światłocieniem i wspaniałej muzyki utworzonej przez Michała Lorenca. Osobiście to nazwisko uważam za całkiem nobilitujące, a że to Polak, to płytkę z soundtrackiem do Symetrii można na Allegro czasem kupić za dychę lub kilka złotych (o ile mamy możliwość odebrać ją osobiście). Polecam.

Muzyka z Symetrii jest mym ulubionym soundtrackiem z polskiego filmu. Jej podstawowym założeniem było przytłaczać – akcja dzieła rozgrywa się w więzieniu, naturalna więc miała być atmosfera klaustrofobiczna, lękliwa i melancholijna. Lorenc zdecydował się na dobranie konkretnej melodii, „main themu”, którego różne wariacje
słychać przez większą część nieco ponad półgodzinnego albumu. Dłuższe utwory (3 – 6,5 minut) są przerzedzone znacznie słabszymi przerywnikami, mającymi długość zazwyczaj krótszą od minuty. Trzecią grupą utworów są nieliczne, krótkie (do trzech i pół minuty) utwory co prawda nie odnoszące się do „main themu”, jednak nie mniej od niego ciekawych.

W praktyce podział ten przekłada się tak:
1. W ciemności – 4:22 – świetne;
2. Biegnąc, biegnąc – 2:26 – dobre;
3. Wszystko – 6:33 – świetne;
4. Zapomnisz – 1:02 – słabe;
5. Nagle – 2:55 – dobre;
6. Których dotknie – 3:38 – dobre;
7. Nie – 0:36 – słabe;
8. Bo – 3:48 – świetne;
9. Jest – 0:55 – słabe;
10. Pod powiekami – 0:38 – słabe;
11. Zobacz – 1:55 – dobre;
12. I wyrośnie różdżka z pnia Jessego – 2:57 – świetne.

(Może zastanawiacie się, czy powyższe tytuły można odczytać jako konkretną treść, np. „W ciemności biegnąc, biegnąc, wszystko zapomnisz nagle. Których dotknie – niebo jest pod powiekami. Zobacz i wyrośnie różdżka z pnia Jessego”, odpowiedź brzmi: nie wiem. Ale pobawić się można. Szyfr i sekretna treść ukryta w nazwach utworów? Czemu nie, fajny rekwizyt fabularny na sesję.)

Ponury nastrój utworów utrzyma się, gdy wyrzucimy wszystkie kawałki słabe – będące zazwyczaj dynamiczne, gwałtownie zwiększające tempo, niepotrzebnie wybijające z tempa i melodii reszty albumu. Świetnie pasuje do scen opisów, ale też nastroju grozy, smutku, refleksji, odpoczynku po długiej podróży czy krainy snów.

Przede wszystkim w skład albumu wchodzą smyczki. Nie jednak zwykły kwartet, lecz – a przynajmniej takie ma się wrażenie – rozległy plac wypełniony wiolonczelami, wzajemnie się uzupełniającymi i wzmacniającymi. W kilku kawałkach pojawia się – choć czasem trudno na to zwrócić uwagę mimo jej ogromnej roli – harfa orkiestrowa. Faktycznie sprzyja to zagrożeniu powstania uczucia monotonii, na szczęście jednak album w pełni się przed nią obronił.

Dwadzieścia pięć minut doskonałego tła. Równie dobrze wpasuje się zarówno w fantasy, jak i świat współczesny czy s-f. Jeżeli robimy sesję spontaniczną i nie mamy ochoty na coś szczególnie zabawnego, zaczynamy właśnie od tego albumu. Nawet, jeżeli go zapętlimy, zazwyczaj nie nudzi nam się wcześniej, jak po godzinie. W dodatku kawałki te mają dziwną tendencję do wygłuszania offtopu – jakoś na jego tle żarty tracą na wartości komicznej (co akurat zaletą być nie musi).

Muzyka tła: 4/5 – najczęściej używana przeze mnie muzyka tła. Jej wadami są utwory zbędne i mała ilość utworów, przez co po dwóch, trzech odsłuchaniach pod rząd można odczuć znużenie. Album więc nie powinien lecieć samodzielnie, zbyt często i zbyt długo, jednak sam w sobie zawiera muzykę wręcz genialną;
Muzyka obszaru: 2/5 – ewentualne koncerty orkiestrowe w filharmoniach i na bankietach tudzież lokacje mające przygotować graczy na nadchodzącą grozę. Niewiele mi przychodzi na myśl ponad to;
Muzyka przygody: 3/5 – można próbować. Jeżeli mamy tendencję do długich sesji, podczas których sceny dynamiczne dajemy naprzemiennie ze scenami spokojnymi, melancholijnymi, statecznymi, tu znajdziemy dużą pomoc. Poszczególne kawałki możemy też powiązać z konkretnymi pomieszczeniami, sytuacjami, postaciami;
Muzyka drużyny: Nie.

(Obrazek jest screenem z filmu.)

Jak ułożyć R’lyeh do snu


Świętujemy (my – plebs, ludzie, których sam przywoływany nie lubił) minioną rocznicę narodzin Lovecrafta.

Na album ten natrafiłem przypadkiem, poszukując ścieżki dźwiękowej nie na sesję, lecz do planszówki Arkham Horror. Jak już być może zauważyliście, unikam nadmiernego szafowania nazwami gatunków muzycznych i rozwodzenia się nad ich znaczeniem. Wynika to głównie z lenistwa, ale też z walki o zdrowie psychiczne, bowiem Necronomicon, utworzony przez grupę Nox Arcana, na LastFM zdobywa takie tagi jak “lovecraft influenced, neoclassical darkwave, radio arkham, atmospheric”, zaś sam zespół został określony jako “gothic horror”.

Nie trzeba być znawcą literatury amerykańskiej poprzedzającej drugą wojnę światową lub fanem fantastyki grozy, by rozpoznać słowo Necronomicon. Ta fikcyjna księga według utworów H. P. Lovecrafta zawiera dostępne ludzkości tajemnice dotyczące prawdziwej natury wszechświata i Wielkich Przedwiecznych.

Poszczególne tytuły utworów opisywanej płyty nawiązują do prawdopodobnych ustępów księgi, sięgając bez krępacji do twórczości HPL. Stąd znajdziemy kawałki takie jak Lords of darkness, The black throne, The stars align. Istnieje też zbiór kawałków mieszczących się w obrębie jednej minuty, składających się z recytacji na temat pupilów czytelników, jak Cthulhu, Yog-Sothoth czy Dagon. W dłuższych utworach wokal pojawia się rzadko, co zresztą wadą nie jest, gdyż w założeniu miał być mroczniejszy od czarnej dziury, przez co jest całkowicie niewiarygodny i budzi litościwy uśmieszek.

W pierwszej kolejności bowiem Necronomicon jest tandetny, nie zaś klimatyczny. Czysta elektryka, w której nawet chóry zastąpione zostały klawiszami, nie reprezentuje sobą niczego wyróżniającego na tle (dark) ambientowego tłumu. Przez ponad 45 minut muzyki przelatuje się bez choćby cienia refleksji, unikając jakichkolwiek charakterystycznych melodii. Tytuły utworów nie mają de facto znaczenia – nie jest to zresztą wadą, jednak skoro równie dobrze cała płyta składać by się mogła z Track 1, 2…, 10, po co udawać, że w jakiś sposób nawiązują do słynnych opowiadań?

Teoretycznie RPGowiec mógłby wziąć taki kawałek jak Nyarlathotep i wykorzystać go w ramach sceny, w której kultyści wznoszą modły ku mrocznemu bóstwu. Postacie graczy, zbliżając się ku źródłu pieśni, dostrzegają coraz wyraźniejsze zarysy słów. Wreszcie prowadzący podaje stosowne do sytuacji pseudotłumaczenie i przełącza kawałek. Doskonale sprawiłby się tu Ritual of summoning, przykład artykulacji niewymawialnych słów (ph'nglui fhtagn) w wykonaniu Amerykańców.

Trudno pisać mi o albumie tak nieciekawym. Jego monotonia niby miała być mroczna / ponura, złowieszcza i nastrojowa, jednak po prawdzie czytanie przy nim opowiadań samotnika (tudzież rasisty ; )) z Providence czyniło je nudniejszymi i odrywało od świata przedstawionego. Muzyka ta nie posiada jakiegokolwiek umotywowania, bezpośrednio więc przypomina słuchaczowi: “jestem soundtrackiem! I jestem nudny! I kojarzę się z plikami wav używanymi w grach na PC półtorej dekady temu!”.

W porównaniu z Necronomiconem broni się nawet utwór reklamujący Arkham Horror na stronie wydawcy. Jeżeli klikniecie ten link, przeniesieni zostaniecie do nieciekawej strony i filmiku. Gdy filmik się zbuforuje, zatrzymajcie go kwadracikiem w prawym dolnym rogu. Pojawi się jakieś 10 sekund melodyjki, która zapętlona trwa bez końca. Dziesięć sekund? Tak, na tych kilku chwilach oparłem swoją lekturę Szepczącego w ciemności. I sprawiły się świetnie, wielokrotnie przebijając wartość omawianego albumu.

Muzyka tła: 1,5/5 – wolę grać bez muzyki. Nuda!;
Muzyka obszaru: 2/5 – lokacje cthulhupodobne; zakazane kulty lub zaginione świątynie. Niestety, utwory brzmią bardzo sztucznie i o ile nie prowadzimy sesji kiczowatych lub pulpowych, raczej ich nie wykorzystamy;
Muzyka przygody: 2,5/5 – recytacje kultystów; sekretne spotkania. Niby mało, ale jeżeli prowadzący nie ma świetnych umiejętności aktorskich, znajdzie tu niezłą pomoc;
Muzyka drużyny: Nie.

Jak się sprawdziło na sesji: Nie próbowałem, choć zapewne wykorzystam kiedyś na sesji motyw recytacji, który opisałem w ramach “recenzji”.

Ilustracja pochodzi stąd.