Jeżeli nie miałeś jeszcze okazji, zapoznaj się z poprzednią notką bluesową.
Poniższa lista nie zawiera jakiejś undergroundowej awangardy bluesa – są tu głównie utwory znane lub czerpiące z klasycznych motywów i skal, przez co nieco wyraźniej potrafią zarysować bluesowe standardy.
Jeżeli chcecie zapoznać się z przekrojowym, chronologicznym zarysem bodajże 50-o letniej twórczości amerykańskich bluesmanów, polecam składankę Martin Scorsese Presents the Blues, od której zresztą zaczęła się moja, heh, Przygoda z tym nurtem.
Zaczynamy od klasyki. „The Thrill Is Gone” jest jednym z najbardziej znanych utworów z tej listy, często nieutożsamiany z bluesem. Ciekawa jest również jego ewolucja – kiedy B.B. King stał się jednym z najbardziej cenionych gitarzystów świata (przez pewien czas piastował bodajże trzecie miejsce na liście „the best of”), zaczął swoje koncerty urozmaicać niekończącymi się solówkami, przez co ten krótki kawałek osiąga nawet 10, 15 minut. Standardowy utwór o miłości.
Kolejny utwór również jest bardzo znany, a to za sprawą udziału John Lee Hookera w filmie „The Blues Brothers”, w którym zgodził się uczestniczyć w nagraniu jednej sceny pod warunkiem, że producenci nie puszczą playbecku, tylko zgodzą się na nagranie ulicznego koncertu. „Boom boom” dotyczy miłości (?), lecz zaskakuje jego zmysłowość i całkowite odejście od nadmiernej, sztucznej idealizacji.
Trzecim z kolejności utworem będzie też słynny kawałek, który również miał swój udział w przeżyciach Braci Blues – „Sweet Home Chicago”. Poniższe wykonanie, prawdopodobnie najpopularniejsze, należy do duetu Keb' Mo' & Corey Harris, przy czym należy pamiętać, że to tylko jeden spośród utworów Roberta Johnsona, które później doczekały się nawet kilkunastu coverów.
A tu, dla porównania, jak to zagrał sam Johnson:
Moim ulubionym artystą bluesowym jest bez wątpienia Skip James. Znać go możecie z utwory pełniącego ważną funkcję w filmie „Ghost World”. Żeby nie przekładać własnych sympatii na całą notkę, zaprezentuję tylko jeden jego utwór, za to w dwóch wykonaniach – z lat 30′ i (po wielkim powrocie przy wielkim boom na klasycznego bluesa) 60′. „Hard Time Killing Floor Blues” doczekał się sporej ilość coverów, w tym udanym filmie „O brother where art thou?”. Skip James był naprawdę zajebistym gitarzystą – wersja filmowa utworu jest tak prosta, że nawet ja potrafię ją zagrać, kiedy wersji Skipa Jamesa nie potrafi odtworzyć prawie nikt.
Wersja oryginalna:
Jedna z wielu prób ponownego nagrania studyjnego:
John Lee Hooker już się pojawił, tym razem zaś podziwiać możemy jego współpracę z Bonnie Rait. Kawałek „I'm In The Mood” bazuje na klasycznym, bluesowym bicie, jednak wrzucone doń solówki (może leniwe, za to posiadające wspaniałą melodię) poświadczają wielkie umiejętności gitarzysty.
Utwór powyższy był pomostem do bluesa wykonywanego przez płeć piękną. Kawałek „Wang Dang Doodle” (tak, tworzenie tekstów bluesowych nie zawsze wymaga wielkich umiejętności literackich) wykonany przez Koko Taylor, zbliżający się mocno to rhythm'n'bluesa dobitnie poświadcza, że blues nie jest przeznaczony wyłącznie do melancholijnego użalania się nad sobą.
To jednak jeszcze nic w porównaniu z beztroskim kawałkiem „Hound Dog” w wykonaniu Big Mama Thornton. Duża Mamuśka swym charakterystycznym, szorstkim wokalem udowodniła, że nawet duże dziewczynki potrafią się w bluesie odnaleźć.
Poniższy duet z melancholijnego wyznania wokalisty płynnie przechodzi w pełen pasji śpiew niewiasty. Przykład muzyki nowoczesnej, gdzie wokal i k4 instrumentów przestało wystarczać – pojawiła się orkiestra, a rola instrumentów znacznie przewyższała rolę śpiewu. Nagranie koncertowe:
O Son Housie wspominałem w poprzedniej notce – to ten niedoszły pastor-alkoholik. Nie chciałem załączać jakiegoś stricte religijnego utworu w rodzaju gospel (a trzeba wiedzieć, że Son House naprawdę poruszał widownię), stąd kawałek bardzo reprezentatywny, a przy tym świecki.
„Death Letter Blues” zasługuje na określenie „przykładowej improwizacji bluesowej”. W poniższej wersji możecie uświadczyć zaledwie kilkanaście z dwudziestu kilku istniejących strof – poszczególne zwrotki Son House dobierał wedle uznania i sytuacji, czasem wymyślał je na bieżąco, jeżeli chciał, zmieniał poszczególne wersy. W dodatku utwór jest piekielnie trudny do zagrania – jak on go na koncertach był w stanie zagrać niemal bez pomyłek, nie mam pojęcia.
Howlin' Wolf! Nie jakiś Wilk, nie Wilki czy Ulvery, tylko „howlin' wolf”! Utwór ten świetnie do wycia pasuje – tekstu ma niewiele, zaś jego najcharakterystyczniejszą częścią jest regularnie powtarzające się zawodzenie. Kawałek klasyczny wręcz, w którym największą rolę pełnią emocje wokalisty przy niemal niezmieniającym się tle muzycznym (choć rola harmonijki ustnej jest niebagatelna).
„Black Magic Woman” poznałem niedawno i niełatwo mi powiedzieć na temat utworu czy samego Fleetwood Maca coś ciekawego. Przede wszystkim jednak jest to utwór nagrany przez białych Brytoli, którzy swoją grupę uformowali w latach 60′ jako jedni z wielu. Jest to więc biała wisienka na torcie, że tak rasistowsko się wyrażę (jakoś tak w temacie bluesa jestem niechętnie nastawiony do wszystkich białych).
Nie zgadzam się z faktem, że Catfish Blues, jakoś się nie przedostał do popkultury. Trudno się jednak dziwić, skoro Robert Petway urodził się niewiadomogdzie być może w 1908, nagrał 16 kawałków, zniknął w 1942 roku pozostawiając jedną fotografię. Człowiek bez życia publicznego, który w studiu pojawił się tylko dwa razy, grał sam, śpiewał sam i nie wiadomo nawet, czy umarł. Ale, damn, grać potrafił.
A teraz trochę archeologii. Wpierw Lightning & Group w jedynym, powszechnie znanym (za sprawą kompilacji Martina S.) utworze Long John. Doskonały przykład, jak blues wyglądał w czasach, gdy dopiero wyłaniał się z Murzyńskich work songów.
Tu zaś jeden z najsłynniejszych (IMO niesłusznie) utworów bluesowych świata – „Dark Was the Night, Cold Was the Ground”, nagrany w 1927 przez Blind Willi Johnsona. Utwór nie ma tekstu, zaś jego tytuł właściwie niewiele mówi (choć pozwala snuć sporo domysłów), niemniej określono ten kawałek jako gospel-blues (krytycy muzyczni… ah, jak niewiele Was różni od nas, filologów). W tym utworze właściwie nic się nie dzieje, ale że „ma klimat”, wysłano go na Złotej Płycie na pokładzie Voyagera w 1977 (przypomnę – jest to płyta, na której nagrano najbardziej reprezentatywne utwory i dźwięki z całego świata w nadziei, że ufoludki go dostaną do łapek i wrzucą do swojego fonografu).
Więcej o utworze na Wikipedii. Znajdziecie tam cytaty w stylu “the most soulful, transcendent piece in all American music”.
No i jeszcze trochę z Roberta Johnsona, na dobry finał. Pamiętajcie, że nagrania w studiu w 1936 wyglądały nieco inaczej, niż obecnie – nikt tych kawałków nie ciął i nie uzupełniał, muzyk po prostu siadał i grał. Ten koleś naprawdę potrafił to zagrać idealnie przy jednym podejściu. „Crossroad Blues” to jeden z tych Bardzo Diabelskich Kawałków, w których osobiście niczego satanistycznego nie widzę, ale przecież powszechna opinia nie może się mylić.
Na koniec garść linków do ciekawych ilustracji:
http://amotion.deviantart.com/art/The-Devil-And-Mr-Johnson-34666913?q=boost%3Apopular+Mr+Johnson+And+The+Devil&qo=0
http://lucylking.deviantart.com/art/Blues-II-50516025?q=boost%3Apopular+Blues+II&qo=0
http://freepaint.deviantart.com/art/bluesman-24544256?q=boost%3Apopular+bluesman&qo=2
http://000moggy000.deviantart.com/art/Detroit-no-13-bluesman-59106182?q=boost%3Apopular+bluesman&qo=11
http://ericboler.deviantart.com/art/Lightnin-Hopkins-27487914?q=boost%3Apopular+Lightnin&qo=10
http://foolys.deviantart.com/art/Lightnin-Hopkins-8759337?q=boost%3Apopular+Lightnin&qo=34
http://grafik.deviantart.com/art/BLUES-91167461?q=boost%3Apopular+The+Blues&qo=11